Są tacy, dla których bycie singlem jest fajne. Ale tylko przez pierwsze kilka miesięcy, kiedy są dziesięć centymetrów nad ziemią. I przychodzi taki moment, kiedy wszyscy wokół rzygają tęczą i aż skręca coś od środka, bo w sumie, to jednak dobrze, by było kogoś mieć. Kogoś. I rozpaczliwie rozglądają się po świecie, szukając jakiegoś chętnego, sądząc, że bycie samemu to bycie cholernie samotnym.
To, co dookoła
Jedyne co teraz pozostaje to te obrzydliwe pary w autobusie, Zenki z Jolami na ulicy, zaręczeni znajomi zmieniający statusy na fejsie. Zawsze jest tak, że kiedy masz na coś parcie, nagle wszyscy inni to mają. Oprócz Ciebie. I nawet spotykasz eks z jakąś nową panną. On kogoś ma! I taki eks razem ze swoją wybranką, normalnie, oficjalnie idą przed Tobą za rękę.
I myślisz sobie, czy coś jest jednak nie tak, bo wybierasz dziwnych facetów albo wplątujesz się w jakieś układy. Żaden do końca nie odpowiada. I zastanawiasz się, czy może jednak warto brać kogokolwiek i jeszcze dziękować mu, że się w ogóle zjawił. Oddajesz mu hołd, a kapcie pod nos składasz w darze. Czasem też wzdychasz. Udajesz niedostępną. Ulegasz. Masz nadzieję. Liczysz na coś. Wyginasz się w lewo i w prawo. I dalej nic. Nikogo nie ma, same popierdółki. W akcie desperacji masz ochotę stworzyć kreator jak z simsów i stworzyć potencjalnego męża sama.
Sprawdź dział >> KOBIETA
No to wyluzuj
Nic na siłę. Lepiej rozłożyć wtedy nogi na kanapie. I dojść do ładu ze sobą. Bycie singlem ma plusy, możesz sobie robić cokolwiek zechcesz, nikomu nic nie musisz tłumaczyć. Nie musisz dawać znać o 5:50, że właśnie wróciłaś do domu ledwo o własnych siłach. Oglądać odcinek o składowaniu odpadów radioaktywnych, choć masz ochotę na wieczór z pawianami. Nie wcinasz ziemniaków z mizerią, których nie kochasz. I tak dalej. Resztę dopisz. Totalna swoboda.
Jednak to jak ten czas wykorzystasz, zależy tylko od Ciebie. Możesz korzystać z każdej wolnej chwili, zgadzając się na wszystko co podsunie Ci życie, nie patrząc na to czy tego chcesz, czy nie. A potem wpakować się w pseudo-związek. I do końca nie wiadomo jak minął ten czas, ale po chwili okazuje się, że stanowczo za szybko. Możesz też to wykorzystać w wartościowy sposób. Poznać siebie i swoje potrzeby. Pobyć samemu ze sobą. Rozróżniać czego się chce, a czego nie. Co doceni wartościowy mężczyzna warty zachodu? To, że masz pasję, plany, nie żyjesz w utopii i masz świadomość tego, co robisz. Nie żywisz się w życiu tylko pojedynczymi chwilami uniesienia. W dodatku szanujesz, akceptujesz i lubisz siebie. Wtedy będzie miał pewność, że i on na to będzie mógł liczyć.
W gruncie, nawet warto to zrobić. Dla siebie.
I co teraz?
Po pewnym czasie przybijania piąteczek z samym sobą przychodzi taki moment. Stoisz wtedy przy oknie i oglądasz zachód słońca. W ręku trzymasz kieliszek z winem. Dom posprzątany, seriale nadrobione, wiesz, że w rodzinie wszyscy zdrowi, a pracą nie musisz się martwić. Widok z tego piętra jest niebanalny. Nie ma zmiłuj, nie przekażesz tego przez zdjęcie na Instagramie z milionem hasztagów ani opowiadając o tym pół godziny przez telefon, używając najpiękniejszych określeń świata na to, co widzisz. No to stoisz z tym winem. I nic.
Dopijasz i odkładasz puste szkło do zlewu. Dobrze, że jutro też zachodzi słońce.
Zobacz poprzednie felietony:
>> Czego uczy pierwszy związek?