Blackstar
David Bowie był wielkim artystą i muzykiem. Był multiinstrumentalistą będącym na scenie muzycznej ponad 50 lat, mającym na swoim koncie 25 albumów studyjnych, 9 koncertowych i ponad sto singli. Zapraszam na recenzję najnowszej płyty Davida, Blackstar.
Krążek ten zawiera 7 utworów długości od 4 do prawie 10 minut. Wszystko trwa łącznie około 40 minut. Piosenki są zróżnicowane pod względem tempa czy tematów. Chociaż z tym ostatnim tylko na pierwszy rzut oka takie można mieć wrażenie. Każdy utwór opowiada inną historię, ale wszystkie coś łączy. Każda opowieść jest w większym lub mniejszym stopniu smutna. Zwykle traktuje o ludziach, którzy mieli wszystko, a jednak nie żyli w pełni uczciwie, czegoś im brakowało. A także w każdej z nich jest wspomniana śmierć, jakiś koniec. Nie zawsze dosłownie, ale ten motyw się przewija w każdym utworze.
Koniec jest blisko… Blackstar
Słuchając płyty, odnoszę wrażenie, że wszystkie piosenki były majakami chorego, gorączkującego człowieka. Może Bowie wiedział, że koniec jest blisko i chciał pozbyć się ciężaru dźwiganego przez całe życie? Każdy ma coś na sumieniu, każdego coś dręczy, coś, do czego boi się przyznać. Ale żeby mieć spokój, prawda w końcu musi ujrzeć światło dzienne.
Bowie na swojej ostatniej płycie odsłania ciemną stronę. Swoją? Jest to możliwe. Cała płyta brzmi, jakby przyznawał się do wszystkich popełnionych błędów, które popełnił, a do których bał się przyznać. Opowiada, że nie był taki, za jakiego go ludzie mieli. Miał swoją ciemną stronę, którą wreszcie pokazuje. Mówi o sobie:
„Jestem ciemną gwiazdą, nie jestem gwiazdą filmową, ani gwiazdą pop. Jestem ciemną gwiazdą.”
Zajrzyj także do innych tekstów muzycznych na BEmpire.pl
Płyta ma dość mroczny charakter. Temat śmierci i cierpienia przewija się non stop. Opowiada o uwolnieniu się od ciężaru, który dźwiga się na ziemi. Bowie snuje przerażające wizje, które dają do myślenia. Przy których trzeba się zatrzymać i zastanowić. W pędzie żaden przekaz do nas nie dotrze.
Spowiedź? Blackstar
Artysta zdawał sobie sprawę ze swojej choroby. Chciał wyznać wszystko, co go dręczyło. Przez to płyta wydaje się pewnego rodzaju spowiedzią. Sprawia wrażenie, że David Bowie nagrywał ją głównie dla siebie, żeby sobie ulżyć. Nie dbał, czy się spodoba, ile krążków zostanie sprzedanych, ile zysków ona przyniesie. Takie podejście jest rzadkością, w końcu rynkiem muzycznym w dużym stopniu rządzi pieniądz. Bowie pokazał siebie całemu światu. Jest to jedno z trudniejszych zadań, jakich człowiek może się podjąć. Sprawia to, że po płytę Blackstar warto sięgnąć. Może na początku wydawać się nudna, bo do tej muzyki trzeba czasu i zrozumienia. Gdy pierwszy raz usłyszałam piosenkę Lazarus czy Blackstar, nie spodobały mi się od razu. Dopiero po którymś przesłuchaniu, kiedy przyzwyczaiłam się do tej specyficznej muzyki, naprawdę zaczęły mi się podobać. I cieszę się, że Bowie zdążył wydać tą płytę i podzielić się ze światem sobą.
Płyta jest szczera i warta czasu jej poświęconego. Polecam każdemu, kto ma odwagę wysłuchać ostatniej spowiedzi umierającego artysty.
Warto przeczytać: